Poznańska opera i Musierowicz

 Za każdym razem, kiedy przechodzę koło opery mam wrażenie, ze zza Rogu wychyli się Aurelia, Maciek bądź wesoło ubrana Kreska. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, ze to rzeczywiste miejsce musi mieć też historie rzeczywistych postaci. Tak dla przypomnienia sławna scena porażki Maćka pod Operą!
"No proszę, jak ona ślicznie się porusza. Jakby tańczyła po tym śniegu. Na chwilę stanęła przed gablotkami pełnymi fotosów, potem bez wahania pobiegła po stromych, wysokich i całkowicie nie odśnieżonych schodach Opery. Kiedy znikała za ciężkimi drzwiami, Maciej już forsował podnóże schodów. Ślisko było. Z obu stron posępnie przyglądały mu się wielkie kamienne postacie: tytaniczny półnagi facet w draperii na biodrach, stojący obok kamiennej lwicy i golusieńka szara facetka, siedząca boczkiem na lwie. Oboje mieli białe śniegowe czapki, białe naramienniki i po kupce śniegu na nosie..."

"Kupowała bilety na dziś - na „Straszny Dwór”, - dwa bilety! Otworzyła torbę, żeby wyjąć pieniądze, i nozdrza oszołomionego Maćka połaskotane zostały leciutkim, świeżym i cierpkim zapachem cytryn. Miała ich w torbie całe pół kilo!... Przez opar fascynacji dotarła do niego błyskawiczna myśl: „Gdzieś sprzedawali!” - lecz już za chwilę zapomniał o realiach, ponieważ usłyszawszy głos dziewczyny, znalazł się jakby pośrodku wiru gorącego powietrza, które odbierało mu dech i zdolność widzenia..."
 Maciek rzucił się ku schodom, gdy nagle kątem oka zarejestrował błyskawiczne poruszenie przy figurze kamiennego tytana. Coś się bujało na ogonie zaśnieżonej lwicy. Zanim Maciek zdążył odwrócić głowę, już wydarzenia potoczyły się zgodnie z własna dynamiką, jak nieuchronna kamienną lawina: nieduży ciemny kształt z głośnym „Huhuuuu!” odpadł od ogona lwicy, z wrzaskiem wylądował pod stopami Maćka, zbił go z nóg i spowodował, że chłopak rzucił się naprzód długim szczupakiem, by nie przydepnąć tego czegoś małego, skulonego i wyjącego nieczłowieczym głosem. A skoro już się rzucił, to i spadł jak ciężki wór, tłukąc sobie boleśnie kość ogonową, a gdy już leżał, to niestety przyszło mu do głowy, żeby wstać, wskutek czego zsunął się ze śliskiej krawędzi stopnia i - podskakując na każdym kolejnym kancie - zjechał na siedzeniu aż do samego podnóża schodów. Tam to, obserwując całe zajście i pękając ze śmiechu, stała cytrynowa dziewczyna. Tak, śmiała się! Śmiała się jeszcze wtedy, gdy szła w stronę miasta - i ten jej ciepły, zamszowy śmiech jak muzyczna fraza rozbrzmiewał czas jakiś, aż zacichł w śnieżnej zamieci. To był koniec".

Komentarze

Popularne posty